Prezydent bez właściwości

Na Andrzeja Dudę czeka test na lojalność. Zwykła formalność. Zadanie jest następujące: proszę zaprzysiąc nowych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, w tym Stanisława Piotrowicza i Krystynę Pawłowicz. Może być w nocy.
Duda jest gotowy to uczynić, chociaż gdy wcześniej podpisywał niekonstytucyjne ustawy o SN i KRS, uzasadniał swoje niezgodne z prawem działanie koniecznością oczyszczenia środowiska sędziowskiego z pozostałości po PRL.
To było kiedyś.
Dzisiaj zmieniły się okoliczności. Duda lepiej wyczuwa klimat, dostrzega zależności; wie, że konflikt z prezesem może mu zaszkodzić. A on chce być dalej prezydentem.
Przytaknie. Podpisze. I pogratuluje. I jeszcze się pomodli.
Polski prezydent musi czuć się cholernie wyalienowany.
W jego gestach i słowach widoczne są poczucie winy i brak suwerenności. Prezydent próbuje to jakoś zamaskować, ale wysiłki te budzą zakłopotanie u większości Polaków. Obecność Dudy, nawet tylko medialna, wywołuje powszechne wrażenie fałszu.
Wspólna przestrzeń, gdzie mógłby się spotkać z obywatelem, skurczyła się. Głównie z jednego powodu: prezydent wielokrotnie złamał Konstytucję RP. I to na nim wisi.
Niedawno profesor Piotr Hofmański, zasiadający w Międzynarodowym Trybunale Karnym w Hadze, odmówił spotkania z prezydentem. – Nie szanuję postawy, którą reprezentuje głowa państwa – powiedział krótko sędzia.
Weterani wojenni, naukowcy, artyści, aktorzy i pisarze nie chcą się z nim spotkać, przywitać się, odebrać z jego rąk dyplomu, albo odznaczenia. W wielu środowiskach Andrzej Duda jest uznany za persona non grata. Prezydent raczej nie przemawia w uniwersyteckich aulach. Na spotkania naukowców nie jest zapraszany. Na premierach teatralnych i wernisażach też go nie ma. Jak się gdzieś pojawi, to jest wybuczany.
Duda więc unika nieformalnych spotkań, podczas których musiałby komuś spojrzeć w oczy i usłyszeć niewygodne pytanie. Przyjmuje raczej bezpieczną pozycję oficjalnego mówcy. Krzyczy w mikrofon swój spicz, orkiestra odgrywa dostojny kawałek, z pierwszych rzędów podnoszą się brawa, prezydent odbiera kwiaty od gospodarzy i ucieka do limuzyny. Kiczu dopełnia gromadka dzieci przebranych w ludowe stroje, która tęskno macha mu na pożegnanie.
Co za pech dla nas wszystkich i jednocześnie smutna ironia: dopiero Trybunał Stanu może nobilitować polskiego prezydenta do pozycji, do jakiej nieudolnie aspiruje.
DARIUSZ WIŚNIEWSKI
Studio Opinii